MONOPOL NA CUKIER
-Imię…
-Johns… Emilia Johns znaczy…
-Wiek…
-25 lat
-Prawdę mów!
-Naprawdę…
-Johns!
-16 lat…
-Od jak dawna w tym siedzisz?
-W czym…
-Johns… Ja nie żartuję!
-Od paru tygodni… Może miesiąca…
-Ile kilo cukru ukradłaś?
-Nie ukradłam… Przerzuciłam…
-Komu?!
-Prywaciarzą…
-Komu?! Czy ty sobie zdajesz sprawę co mogło z tego wyniknąć?! Wojna nawet! Masz szczęście, że nic nikomu nie powiedzieli! Prywaciarze!... No! To ile kilo tego cukru sprzedałaś?!
-Paręset gram!
-Johns!
-Co?! – odgłos przeładowywani pistoletu
-Dobra! 100 ton! Może 120! Okej?!
-Ile! Dzieciaku! Ile! Ile! Ty wiesz ile to jest pieniędzy?! To idzie w milionach! Że ile?!
-Uspokój się! Wszystko zostało w państwie! Większość z nich sprzedaje go dalej, drożej, do społeczności…
-Okłamałaś mnie… Nie da się przerzucić 100 ton w miesiąc! Ile w tym siedzisz?! Prawdę mów!!!
-3 lata…
-Co?!
-Siedzę w tym 3 lata...
-Johns!
-Ja mam imię…
-A ja się nie spoufalam si e ze złodziejami!
-Ja to mogę wytłumaczyć!
-No to słucham…
-Wszystko zaczęło się 35 miesięcy temu, jak zaczęła się wojna. Cukier stał się na wagę złota. Zresztą! Już wcześniej był… Z koleżanką ze szkoły chciałyśmy zarobić. Podsunęłam jej pomysł, polegający na wzięciu małego kredytu. Takiego, aby starczyło na mały, drewniany, dwu piętrowy domek. Miał stać na środku pustyni. W środku nikąd. Był z wędkami, żeby nawet jak jakiś zabłąkaniec tam trafi, pod żadnym pozorem, żeby nic nie kupił, bo trzeba będzie zapisać zyski i tak dalej… Na północ, na front, jeździła raz na tydzień furgonetka, z cukrem dla żołnierzy. Kupiłyśmy broń. Żeby nie było- legalnie- czarnoprochowy pistolet. Rzuciłyśmy szkołę. Wyprowadziłyśmy się z domów i wprowadziłyśmy tam. Jak po szosie jechała furgonetka, to wsiadałyśmy cichcem i otwierałyśmy klapy. Na ziemi leżał taki jakby koc po ulicy przeciągnięty, na który to zbierał się cukier. Jak wszystko szło gładko nikt nie zauważał i jechali dalej. Następny postój mieli dopiero z 2/3 godziny w Green Hills. Jak się zorientowali jechali z powrotem, ale mieli tyle miejsc do przeszukania, że do nas nawet nie dojeżdżali. Jak akurat któryś zauważył, co się dzieje, groziłyśmy bronią i braliśmy wszystkich do „sklepu” jako pomocników. Płaciliśmy im duże sumy… Mogli nawet wrócić do domu, jak chcieli, ale jak komuś coś ktoś powiedział to… Znali karę… Większość jednak zostawała. Od czasu tej bezsensownej wojny, żołnierzom nie zależy na walce. Nikt na froncie nie ginie. Nikt nie przegrywa, wygrywa. Wolą mieć dobrze płatną pracę. Nie byłyśmy jednak głupie… Brałyśmy taką furgonetkę raz na miesiąc/dwa… Składowaliśmy cukier w piwnicy, wykopanej z czasem. Jak przychodzili prywaciarze, prowadziliśmy ich aż do Aspinwall, żeby się nic nie domyślili. Miałyśmy tam garaż na przedmieściach. Cukier woziłyśmy tam dżipem, też nabytym po jakimś czasie. Prywaciarzy wprowadzaliśmy przez tylnie drzwi… Meg – ta moja przyjaciółka lubiła z nimi rozmawiać. Plotkowała. Dzieliła się anegdotkami. Ale nigdy nie mówiła niczego, co mogłoby nas pogrzebać. Zawsze była ułożona, pewna. Ona była od naciągania i.t.d. Ja byłam od zbierania tej soli, przywożenia jej. Oni nawet nie wiedzieli jk wyglądam. Prywaciarze to zazwyczaj mężczyźni przed dwudziestka, albo kobiety po 50… Pytanie jak się życie ułoży… Ona rozmawiał ze wszystkimi. Kupowali zazwyczaj nie więcej niż 300 kilo. Byłoby to zbyt podejrzane. Raz się taki trafił co 10 ton wziął. Ale… Jak jechał z powrotem, to los chciał, że policja akurat go złapała. Został skazany na 10 lat po wybronieniu… Któregoś dnia robiłam zakupy w Aspinwall… Policjanci zboczyli naszą kryjówkę. Nieszczęście tylko tamtą. Wzięli wszystko. Większość pakując do kieszeni co mogą, ale jestem ostatnim człowiekiem który może osądzać za kradnięcie cukru… Zdałam sobie sprawę, że musimy być ostrożniejsze… Chciałam o tym pogadać z Meg, ale było już za późno… Wbiegłam do chaty a tam stała Meg… Z policjantem. Była zapłakana. Wytłumaczyła mi, że ona nie chce tak żyć… Postanowiła się zgłosić do policjanta… Los chciał, że pana… Ona została wypuszczona, bo prawnie wszystko było wpisane na mnie. Chata, pracownicy, garaż, dżip, nawet wory na cukier… On była niewinna… Przynajmniej w świetle prawa… Co ze mną teraz będzie?
-To ty mi odpowiedz… Gdzie jest ten cukier?
-Na dole… W piwnicy… Przepraszam. Oddam wam cały cukier… Możesz zapomnieć, że mnie widziałeś?
-Jestem policjantem… Chcę zapomnieć wielu rzeczy, ale nie mogę. W świetle prawa, jesteś resztowana dożywotnio… Ale ja mam wyjście… Wyrobię ci lewy dowód… Zamieszkasz z nami. Mam dwójkę dzieci. Żonę… Oddam cukier w ręce policji, jako znaleziony w dzisiejszym patrolu…