Wszystko, zaczęło się w piątkowe popołudnie. Po szkole usiadłam przed telewizorem. Zanim się obejrzałam spałam głębokim snem. Gdy się obudziłam widziałam, że w telewizji leci jakiś dziwny program. Ludzie na kanapach ścigają się do mety. Co to jest? Kto to widział?- to co zapamiętałam, to to, że to co tam zobaczyłam było dziwne. Bardzo dziwne. A mianowicie gdy zrozumiałam, że ludzie zrobili taki program bo im się nudzi, i nie mają co robić i już chciałam go zmienić w rogu malutkim druczkiem widniał napis „Wiadomości”. Coooo?! Aż spadłam z kanapy. To się dzieje naprawdę! Nie to niemożliwe. Jednak napis wcale się nie zmienił, ale doszło do niego zdanie. „ Na ulicy mokrych psów, koło ulicy grających fortepianów odbędzie się nabór do reprezentacji grupy „Sofaki Kanapaki”.” Grających fortepianów. Wydawało mi się, że skądś znam nazwę tej ulicy, ale do dzisiaj nie pamiętam z kąd. Postanowiłam włączyć głos. Donośnym głosem zaczął mówić komentator „John został zdyskwalifikowany, za jechanie fotelem!!! Proszę państwa. Co za emocje! Grupa Sofiaków kanapaków wygrywa kolejne okrążenie! Grupa Szybkie kanapy jest tuż za nimi!”- STOP! Jak to możliwe?- Pomyślałam znowu. Wpisałam w mapy google „Ulica mokrych psów”. Ale nic. Pokazało jakąś drogę w południowej Afryce. Jak mam tam pojechać?! Przecież nie stać mnie nawet na bilet powrotny?! Chmmm. Miałam starą mapę ulic z 1892. Sprawdziłam. Okazało się, że po wejściu na aleje Stanów Zjednoczonych, gdy zapuka się w bramę starej przetwórni mrożonego szpinaku otworzą się drzwi i można przejść długą aleją aż do Afryki. Ale nie idzie się tysiące kilometrów tylko, 120 metrów. Ok. Na tramwaj poszłam szybko. Tak się zamyśliłam, że przegapiłam przystanek i musiałam się wracać. Gdy byłam już przed przetwórnią, zamyśliłam się. „A co jeżeli zaatakuje mnie lew, albo tygrys?!” No cóż. Raczej mnie nie zaatakuje. Pomyślałam optymistycznie i zapukałam do bram przetwórni. Szłam i Szłam i szłam. W końcu zobaczyłam… Tygrysa… Aaaa! Wrzasnęłam i biegnąc do wyjścia wrzeszczałam: nie zjadaj mnie zasługuję na powrót do Warszawyyyyyy… To co pamiętam. To, że wjechała we mnie kanapa. Miała numer bodajże 327. Dziwne, bo dalej pamiętam, że gdy wstałam byłam na wielkim stadionie. Prowadziłam tą samą kanapę która we mnie wjechała. Usłyszałam tylko, jak jakaś grupa ludzi mówi: „Przepraszamy, że w ciebie wjechaliśmy… Mamy nadzieje, że jazda naszą sofą ci to wynagrodzi.” CO nie ja nie chcę! Było za późno. Kanapa wystartowała i w dodatku… Gadała!!! Pytała co tam u mnie i czym się zajmuję w Warszawie! Byłam tak zaskoczona, że zapomniałam prowadzić. W pewnym momencie: Chuk brzdęk i … Obudziłam się na kanapie. Spojrzałam na zegarek 23:07. Przecież numer kanapy na której jechałam to 327!!! Nie. To przypadek. Z resztą teraz jest już 23:08. Poszłam do kuchni po wodę. Mój kot bawił się akurat pilotem i raz pogłaśniał, raz ściszał. W pewnym momencie gdy pogłośnił usłyszałam: „John został zdyskwalifikowany za jazdę fotelem”…